O wyjeździe do Pozo marzyliśmy "od zawsze". Nasza trójka aka Trzej Muszkieterowie (Leszek, Elzan, Kapusta) to byli jedyni "pewniacy", którzy mogli spędzić 2 tygodnie w maju na Gran Canarii. No, może oprócz sióstr Moreno i Jonasa Ceballosa, ale o tym za chwilę. Dołączył do nas jeszcze Komin, który zapewnił nam rozrywkę w samolocie - w ciągu kilku godzin lotu obejrzeliśmy chyba wszystkie odcinki "Party Hardcore" - niskobudżetowej produkcji rodem z czeskiej Pragi ... stewardessy czeskich linii lotniczych nie wyglądały na zachwycone.
Na miejscu mieliśmy wynajętego Opla Corsę, który nam posłużył tylko kilka dni - pękł wężyk od chłodnicy. Naprawiliśmy go jednak "na Polaka", używając poxiliny, cybantu oraz ... prezerwatywy. Tego samego dnia wieczorem chcieliśmy wybrać się do naczelnej imprezowni Gran Canarii - Maspalomas, więc naprawa była konieczna... Zakwaterowanie załatwiliśmy przez Carlosa - właściciela sklepu surfingowego i kilku kwater. Okazało się, że było się od kogo uczyć - Carlos schodził na wodę na godzinkę dziennie i skakał push loopy na 6 metrów w niebo, równie wysokie backi i zdarzało mu się ustawać takę... Jeśli o nas chodzi to w planie mieliśmy back loopy, opóźnione fronty, table forward, oraz zgrabniejszą jazdę na fali. Na koniec wyjazdu (bo w końcu "można już się rozwalić") planowaliśmy równie widowiskowy co przerażający skok ze słowem "double" w nazwie. Motywacja do katowania tricków była prosta. Kto mimo wcześniejszych zapowiedzi czegoś nie spróbował, ten do końca dnia dostawał ksywkę "pussy". O dziwo - działało. Ocean rozhuśtał się w drugim tygodniu. W pierwszym były typowe warunki bump&jump. Idealnie wstrzeliła się ekipa, która dojechała w drugim tygodniu, m.in. Sfos, Kolasz, Bielak, Ponar - razem z nami naliczyliśmy 11 osób.
Podczas pięciu dni warunków na 3,5-4,2 i fali 1-2,5 metrowej cała ekipa miała sesję foto/video. Wszystko dzięki Kapuście, który lądując back loopa na płaską deskę skręcił sobie mocno kostkę i przez kilka dni siedział na plaży kręcąc wszystkim filmy i pstrykając foty. Ból i objawy były podobne, jak po jego poprzedniej kontuzji (naderwane więzadla), przez którą 2 sezony temu prawie nie pływał. Pojechał wiec do kliniki z ubezpieczeniem w ręce. Następnie przewieźli go ambulansem 20 km dalej do innej kliniki w San Augustyn, zapewniając, że ambulans jest darmowy. Ubezpieczenia nie uznali, a wizyta bez ubezpieczenia miała kosztować 75 euro. W dodatku, okazało się że firma, do której ambulans należał wystawiła rachunek za "taryfę" - 150 euro. Rozwiązanie było więc proste - Elzan podjechał pod szpital, Kapusta dosłownie "w podskokach i na jednej nodze" uciekł do naszej wymienionej już i lepszej Corsy, gaz do dechy i już ich tam nie było ...
Na 2 tygodnie pobytu 4 dni były bezwietrzne, z czego 2 spędziliśmy na surfingu w Maspalomas i Las Palmas, a kolejne 2 odpoczywając po trudach imprezy w Las Palmas. 3 dni przed końcem wyjazdu, kiedy wiatr odrobinę "sflaucił" na 4.7, każdy już był tak poobijany, poobcierany, itd., że prawie wszyscy pływali "na siłę". Z wyjątkiem Kapusty, który "na świeżaka" wyszedł znowu na wodę i nauczył się opóźnionych front loopów oraz próbował ustać jednoręcznego back loopa. Co do progressu to na pewno poduczyliśmy się jazdy na fali, szczególnie Elzan najdynamiczniej z nas się zawijał. Ostatniego dnia spróbował też po raz pierwszy front loopa popełniając chyba wszystkie możliwe błędy, co zaowocowało porządną glebą i spotkaniem głowy z masztem. Podobną próbę miał Komin, obyło się jednak bez uszczerbku na zdrowiu. Leszek i Kapusta ustali back loopa. Ten Leszkowy jest na filmie. Obydwaj nauczyli się też stalled forward. Ostatniego dnia bardzo silnego wiatru Leszek stwierdził, że jest gotów na double forward. Operator Kapusta trzymał rękę na pulsie, a raczej palec na przycisku "rec" w kamerze. Okazało się jednak, że ciężko się przełamać do choćby pojedynczego forwarda jak w rękach ledwo utrzymuje się żagiel 4,2, a obok pływa Jonas Ceballos na "3,5 full power".
Co do prosów to kilku z nich zrobiło na nas ogromne wrażenie. Pierwsze dwa dni naszego pobytu pływaliśmy w Vargas w towarzystwie wschodzącej gwiazdy wave PWA - Philipa Kostera. Chłopak ma 16 lat, startuje tylko w jeździe na fali, co nie przeszkadzało mu w wykonywaniu takich freestylowych manewrów jak ponch into flaka, czy toad 3 metry nad wodą bez wyjścia ze ślizgu. Pokazał też nowy trick w jeździe na fali - backside shaka into flaka. Podobno w trakcie naszego pływania w Pozo on w tym samym czasie ustawał back loopy, przez większą część rotacji puszczając obydwiema dłońmi bom. Lokalesi twierdzą, że za kilka lat będzie on mistrzem świata w pływaniu na fali. Coś w tym musi być - tydzień przed naszym przylotem wygrał mistrzostwa Hiszpanii w wave ...seniorów. Widzieliśmy też w akcji innych prosów - siostry Moreno, Nayrę Alonso, Marcosa Pereza czy Vidara Jensena.
Ale największe wrażenie zrobił na nas "The King of Pozo" Jonas Ceballos - nr. 3 w PWA. Gość ma niesamowitą kontrolę i ustawalność lotów (bo skokami nazwać tego nie można), wybijał się na 10 metrów w powietrze i kręcił wspaniałe one handed back loopy, push table topy, a na halsie do brzegu ustawał czyste goitery i wave 360. Oprócz prosów świetnie pływali też lokalesi. Niektórzy z nich dzięki nam mają nowe ksywki np. "Dziad"- 40-letni wymiatacz z Teneryfy, który kręcił wszystkie newschoolowe skoki, czy "SS-man"-młody, gburowaty Niemiec naprawiający żagle w Pozo.
W nowe, tegoroczne żagle Aerotecha zaopatrzyła nas Hydrosfera. Wiedzieliśmy, że skoro zeszłoroczne żagle Charge świetnie pracowały z masztami Infinity, to w tym sezonie może być tylko lepiej. Nie zawiedliśmy się. Zastanawialiśmy się tylko, jak to jest z wytrzymałością tych żagli, bo nie zdarzyło nam się jeszcze wpaść np. głową prosto w żagiel z większej wysokości. Ostateczny test przeprowadził przez przypadek Leszek. Wystartował do sporego back loopa, lecz po drodze poszło coś nie tak i rozstał się ze sprzętem. W efekcie spadł z kilku metrów kolanem w największy bryt. Nie wiemy, ile żagli na rynku by wytrzymało takie uderzenie z takiej wysokości, ale Charge'a to prawie nie wzruszyło. Jedynym uszczerbkiem było wgniecenie. A Leszek tuż po wywrotce myślał, że będzie musiał wymieniać cały bryt...
Kolejny zagraniczny wypad chcemy zorganizować we wrześniu do Maroka. Chociaż jeżeli przeczucie nas nie myli to wylądujemy w Pozo. Dopiero wróciliśmy, a już chcemy tam znowu być! Dzięki wielkie dla Hydrosfery za wsparcie, oraz dla Kastorego za kamerę.